Tydzień temu w moich planach startowych nie było mowy o kolarstwie. Nie minęło kilka dni a na moim koncie już dwa wyścigi. Po dobrym występie w Miękini na dystansie 50 km przyszła pora na Sobótkę i kolejny etap Via Dolny Śląsk. Tym razem trasa nie była płaska a na kolarzy czekała jednak naprawdę stroma niespodzianka – bo nawet Ci którzy Sobótkę znają bardzo dobrze byli zaskoczeni tegoroczną trasą wyścigu.
Do wyboru dystans 34 i 86 km. Pierwsza decyzja pada na 34 w końcu triathloniści to nie kolarze. Tu wystarczyło spojrzenie Bartka Huzarskiego w biurze zawodów abyśmy zrozumieli, że jednak czeka nas rywalizacja na dystansie 86 km 🙂
Pierwsze 20 min to średnie tempo 39km/h i w moim przypadku 295 NP. Na kilku pokonanych podjazdach widać przepaść jaka dzieli mnie i prowadzącą grupę. Takiego tempa na wzniesieniach na pewno nie utrzymałbym przez 5 pętli.
Dla mnie właśnie na 20 minucie wyścig się kończy, awaria sprzętu wyklucza mnie z rywalizacji o dobrą pozycje na mecie. 4 km , do punktu w którym znajdują się serwisanci grup PRO, pokonuje pedałując jedną nogą. Po kolejnych kilku minutach usterka naprawiona i mogę ruszać dalej na trasę.
Teraz poznaję wyścig kolarski z zupełnie innej strony – spokojny i bezpieczny 🙂 . Przez przeszło 70 km jadę praktycznie sam mijając kilku kolarzy, którzy odpadli od swoich grup. Status zmieniam z wyścigu na trening patrząc już nie na czas a na waty. Cały dystans kończę po 2:37:05 z mocą 284 NP ( w tym z przerwą na naprawę)
Mimo, że udało mi się utrzymać podobną moc jak podczas jazdy w peletonie to na każdej pętli do grupy traciłem od 5 do 6 min – to jest właśnie przewaga stada 🙂
Na metę wpadamy z Olimpią ( 5 OPEN ) praktycznie razem i jak to prawdziwi triathloniści – idziemy się rozbiegać 🙂 aby dobić do tych 3 godzin 🙂
Po takich zawodach zmieniłem zupełnie zdanie o kolarstwie – jednak może być ono bezpieczne a to jak pokonamy trasę zależy tylko i wyłącznie od nas – musimy jedynie pamiętać aby dobrze ocenić swoje predyspozycje i ustawić się w dobrej poziomem grupie.